Wywiad z Juliusem Evolą (2)

[Kompletny wywiad, przeprowadzony przez Franco Rosatiego, został pierwotnie opublikowany w ‘La Nation Européenne’ 1966/1967, nr 13 oraz 1967, nr 14. Niniejsza wersja pochodzi z książki ‘The Path of Cinnabar. An Intellectual Autobiography’, bmw 2009, s. 244-251 - przyp. tłum.]

***

Czy uważa Pan, że istnieje związek pomiędzy filozofią a polityką? Czy filozofia może wpłynąć na próbę narodowej bądź europejskiej odbudowy politycznej?

Nie sądzę by filozofia, w ściśle teoretycznym sensie tego słowa, mogła oddziaływać na politykę. Filozofia może wywierać wpływ na politykę tylko wówczas, gdy zawiera się w ideologii lub światopoglądzie. Tyczy się to np. Oświecenia, marksistowskiego materializmu dialektycznego oraz pewnych idei filozoficznych, które zostały włączone do światopoglądu niemieckiego narodowego socjalizmu. W nieco bardziej ogólnej perspektywie powiedziałbym, że era wielkich systemów filozoficznych dobiegła końca: to, z czym mamy dzisiaj do czynienia to pstre i mierne filozofie. W jednej z prac z mojego filozoficznego okresu zacytowałem następujące słowa Julesa Lacheliera: ‘Filozofia (tj. filozofia współczesna) jest refleksją, która uznała własną niemoc oraz konieczność działania płynącego z wnętrza’. Płaszczyzna, na której owo działanie się ujawnia, jest metafilozoficzna. Stąd przejście, jakie można zaobserwować w moich książkach, które nie omawiają ‘filozofii’, ale raczej ‘metafizykę’, światopoglądy oraz tradycyjne doktryny.

Czy Pana zdaniem moralność i etyka są równoznaczne oraz czy powinny one opierać się na filozofii?

Można oddzielić moralność od etyki, o ile rozumiemy ‘moralność’ jako zasady ogólne, zaś ‘etykę’ jako formę dyscypliny filozoficznej (co określa się mianem ‘filozofii moralnej’). Myślę, że każdy rodzaj etyki czy moralności, który rości pretensje do charakteru absolutnego, jest iluzoryczny. Bez odniesienia do wartości transcendentnych, moralność może mieć jedynie znaczenie relatywne, uwarunkowane i ‘społeczne’ oraz nie potrafi wytrzymać krytyki ze strony indywidualizmu, egzystencjalizmu czy nihilizmu. To właśnie sugerowałem w swojej książce Ujeżdżanie tygrysa w rozdziale zatytułowanym ‘W świecie, w którym Bóg umarł’. Omówiłem w nim również kwestie podniesione przez Nietzschego i egzystencjalizm.

Czy wpływ, jaki chrześcijaństwo wywarło na cywilizację europejską postrzega Pan za pozytywny? Czy też powiedziałby Pan, iż przyjęcie religii o semickich korzeniach zniekształciło określone tradycyjne wartości europejskie?

Mówiąc o chrześcijaństwie często posługiwałem się formułą ‘religii, która przeważyła na Zachodzie’. Sądzę, że największym cudem chrześcijaństwa jest fakt, iż zdołało ono utwierdzić się pośród ludów Europy, nawet biorąc pod uwagę dekadencję, która wcześniej dotknęła różne tradycje tych ludów. Z drugiej strony, należy zawsze pamiętać te przypadki, w których chrystianizacja Zachodu była ledwie fenomenem zewnętrznym. Podczas gdy chrześcijaństwo z pewnością zmieniło określone europejskie wartości, w innych przypadkach wartości te odrodziły się w chrześcijaństwie, które tym samym zostało skorygowane i zmodyfikowane. Gdyby tak się nie stało, ‘rzymskie’ znamiona katolicyzmu byłyby nie do pomyślenia; równie niewyobrażalne byłyby pewne aspekty średniowiecznej cywilizacji, takie jak rozwój zakonów rycerskich, tomizm, wzniosłe formy mistycyzmu (np. Mistrz Eckhart), duch krucjat, etc.

Czy uważa Pan zderzenie między gwelfami a gibelinami w europejskiej historii za coś więcej niż wydarzenie polityczne? Czy stanowi ono, pańskim zdaniem, wyraz dwóch odmiennych form duchowości? I czy sądzi Pan, że powrót ‘gibelinizmu’ jest w ogóle możliwy?

Koncepcja, zgodnie z którą u podstaw walki pomiędzy Cesarstwem a Kościołem znajduje się coś więcej, niż rywalizacja polityczna, oraz że ten rodzaj konfliktu odzwierciedlał antagonizm pomiędzy odmiennymi rodzajami duchowości, stanowi centralny wątek mojej książki Tajemnica Graala i Gibelińska Tradycja Imperium. Praca ta została już przetłumaczona na język niemiecki, zaś edycja francuska ukaże się wkrótce. ‘Gibelinizm’ nadał cesarskiemu autorytetowi charakter ponadnaturalny i transcendentny, nieodmienny od tego, wobec którego Kościół rościł sobie wyłączność (sam Dante po części bronił tego poglądu). Niektórzy gibelińscy teologowie mówili o ‘królewskiej religii’ oraz uważali potomków Hohenstaufów za świętych. Najwyraźniej Cesarstwo wyrażało pewien rodzaj duchowości, który nie mógł być utożsamiony z duchowością chrześcijańską. Niemniej jeśli taka była natura konfliktu gwelficko-gibelińskiego, to oczywiste jest, iż jakikolwiek powrót ‘gibelinizmu’ dzisiaj jest perspektywą wielce problematyczną. Gdzie, za świeckim, ‘demokratycznym’ i ‘socjalnym’ państwem (któremu całkowicie brakuje koncepcji autorytetu pochodzącego z góry) odnaleźć można ‘wyższe punkty odniesienia’, które mogłyby zostać przeciwstawione Kościołowi? Już w czasach Bismarcka idee Los von Rom i Kulturkampfu były ledwie polityczne, nie wspominając już o aberracji oraz dyletanctwie swego rodzaju neopogaństwa.

W ‘Drodze cynobrowej’, zawierającej ogólny zarys pańskich prac, przyznaje Pan, że był pod wpływem René Guénona, głównego współczesnego rzecznika tradycyjnego światopoglądu, do tego stopnia, że był Pan nawet określany ‘włoskim Guénonem’. Czy pańskie poglądy idealnie pokrywają się z poglądami Guénona? A gdy już jesteśmy przy Guénonie, czy zgodziłby się Pan, że niektórzy ludzie przeceniają wschodnią filozofię?

Moje podejście nie różni się od podejścia Guénona w odniesieniu do wartości, którą przypisuje ono światu Tradycji. Przez ‘świat Tradycji’ rozumiem organiczną i hierarchiczną cywilizację, w której wszelkie ludzkie działania zarządzone są z góry i ku górze zorientowane oraz określone przez coś więcej niźli jedynie ludzkie wartości. Podobnie jak Guénon napisałem rozmaite prace o tradycyjnej mądrości posiłkując się badaniem pierwotnych źródeł. Pierwsza część mojej głównej książki, Rewolta przeciw nowoczesnemu światu, dostarcza opis ‘morfologii świata Tradycji’. Tak jak Guénon rozwinąłem także radykalną krytykę współczesnego świata. Co się jednak tyczy owej krytyki, to istnieją pewne pomniejsze rozbieżności pomiędzy mną a Guénonem. Rozpatrując tradycyjną duchowość Guénon, zgodnie ze swym ‘charakterem’, przyznał niejaki prymat ‘wiedzy’ i ‘kontemplacji’ nad działaniem, podporządkowując zasadę królewską zasadzie kapłańskiej. Natomiast ja dążyłem do opisania i waloryzacji dziedzictwa Tradycji z punktu widzenia duchowości ‘kasty wojowniczej’ oraz do zilustrowania rozmaitych możliwości oferowanych przez ‘ścieżkę akcji’. Jedną z konsekwencji tej różnicy perspektyw jest to, że podczas gdy Guénon obiera intelektualną elitę za fundament ewentualnej tradycyjnej restauracji Europy, ja jestem bardziej skłonny do mówienia o Zakonie. Nie zgadzam się również z Guénonem w kwestii katolicyzmu i masonerii. Sądzę, że podejście Guénona nie odpowiada typowi człowieka Zachodu, który, przez samą swoją naturę, nieuchronnie bardziej skłania się ku działaniu.

Wyrażenie ‘wschodnia filozofia’ jest niewłaściwe w tym kontekście. Należy raczej mówić o różnych formach wschodniej myśli przynależących do tradycyjnej mądrości, która przetrwała w bardziej integralnym i czystym stanie na Wschodzie (gdzie zastąpiła religię), która jednak znana była również przednowoczesnemu Zachodowi. Jeśli doktryny te uwydatniają to, co posiada uniwersalny, metafizyczny charakter, wówczas niewłaściwe byłoby stwierdzenie, iż są one przeceniane. Trzeba mieć się na baczności przed powierzchownymi uproszczeniami gdy omawia się ogólne wizje świata. Wschód nie ogranicza się do Indii, które zrodziły Vedantę, doktrynę Maji oraz ideę odosobnionej kontemplacji świata: Wschód obejmuje także Indie, które, poprzez Bhagavad Gitę, rozwinęły sakralne uzasadnienie wojny oraz obowiązków wojownika, starożytną Persję z jej dualistyczną i wojowniczą perspektywą, starożytne Chiny z ich imperialną i kosmokratyczną wizją, jak również cywilizację japońską, tak daleką od wyłącznie kontemplacyjnego i introwertycznego charakteru, iż ezoteryczna gałąź buddyzmu zrodziła w Japonii ‘filozofię samurajów’.

Niestety to, co definiuje współczesny świat europejski to nie działanie, ale imitacja działania, tj. aktywne dążenie pozbawione jakiegokolwiek fundamentu oraz zorientowane na cele czysto materialne. ‘Porzucili niebo pod pretekstem zdobywania ziemi’ do tego stopnia, że nie są już zdolni dostrzec na czym polega prawdziwe działanie.

Wydaje się, że posiada Pan raczej negatywną opinię o nauce i technologii. Jakie są tego powody? Czy nie wierzy Pan, że materialne zdobycze oraz wyeliminowanie głodu i ubóstwa pozwolą na zajmowanie się problemami duchowymi z większą energią?

W odpowiedzi na drugie wspomniane zagadnienie powiedziałbym, że tak samo jak istnieje stan zniechęcenia z powodu ubóstwa, istnieje również stan zniechęcenia spowodowany bogactwem i dobrobytem. ‘Zamożne społeczeństwa’, wolne od głodu i ubóstwa, dalekie są od sprzyjania autentycznej duchowości; przeciwnie, wśród nowych pokoleń zaobserwować można gwałtowną i destruktywną rewoltę przeciwko systemowi jako całości oraz przeciwko swego rodzaju bezsensownej egzystencji (por. USA, Anglia, Skandynawia). Jest to raczej kwestia ustalenia odpowiedniej granicy poprzez powściąganie gorączki kapitalistycznej ekonomii kreującej sztuczne potrzeby, oraz wyzwalanie osoby z potęgującej się zależności od społecznego i produkcyjnego mechanizmu. Tym, co należy ustanowić jest pewien typ równowagi. Japonia do niedawna posiadała taką równowagę: ulegała modernizacji i dotrzymywała kroku Zachodowi w dziedzinie nauki i technologii, jednocześnie chroniąc właściwe sobie tradycje. Dziś stan rzeczy uległ zmianie.

Jest jeszcze jedno zagadnienie, które chciałbym podkreślić: dla cywilizacji trudne jest ograniczone posługiwanie się nauką i technologią traktowanymi po prostu jako materialne metody i narzędzia, tzn. posługiwanie się nauką i technologią w sposób oderwany. Jest niemal nieuniknione, iż tego rodzaju użycie doprowadzi do przyjęcia światopoglądu, na którym oparta jest nowoczesna, profańska nauka - światopoglądu, który zasadniczo został wpojony naszym duszom przez zwykłą edukację, oraz który ma destruktywny wpływ na poziom duchowy. W ten sposób sama idea prawdziwej wiedzy ulega zniekształceniu.

Europejska historia była świadkiem licznych prób ustanowienia ‘europejskiego imperium’: za sprawą Karola Wielkiego, Fryderyka I i Fryderyka II, Karola V, Napoleona, Hitlera... niemniej jeszcze nikomu nie powiodło się przywrócenie rzymskiego cesarstwa na stałe. Gdzie upatrywałby Pan przyczyn owych niepowodzeń? Czy uważa Pan ustanowienie europejskiego imperium za możliwe do osiągnięcia? A jeśli nie, jakie są przyczyny pańskiego pesymizmu?

Nawet zwięzła odpowiedź na to pytanie wymagałaby o wiele więcej miejsca niźli to możliwe w wywiadzie. Wspomnę tylko, że trzema głównymi przeszkodami, przed którymi stanęło Święte Cesarstwo Rzymskie były opozycja Kościoła, początek rewolucji burżuazyjnej (jak w przypadku włoskich miast-państw), powstanie centralistycznych państw narodowych nie tolerujących żadnego wyższego autorytetu i wreszcie raczej imperialistyczna niż imperialna polityka francuskich władców. Nie określałbym próby Napoleona mianem imperialnej. Koniec końców, Napoleon przyczynił się do rozprzestrzenienia idei Rewolucji Francuskiej, idei wykorzystywanych przeciw dynastycznej, tradycyjnej Europie.

Co się tyczy Hitlera, to uzasadnione są pewne zastrzeżenia, albowiem jego wizja imperium oparta była na micie ludu (Volk = zarówno ‘lud’ jak i ‘rasa’), była to wizja przepojona elementami kolektywistycznymi i narodowo ekskluzywistycznymi (tj. etnocentrycznymi). Tylko w końcowej fazie istnienia Trzeciej Rzeszy wizja Hitlera uległa poszerzeniu, częściowo dzięki idei Zakonu propagowanej przez pewne osoby w obrębie SS, a częściowo za sprawą międzynarodowej jedności ucieleśnionej przez europejskie oddziały ochotników walczących na froncie wschodnim.

Z drugiej strony, zalążek europejskiego Zakonu odnaleźć można w Świętym Przymierzu (do którego zmierzchu w dużej mierze przyczyniła się Anglia), oraz w projekcie znanym jako Drei Kaiserbund w czasach Bismarcka, w którym rozważano rozwój defensywnego frontu prowadzonego przez trzech cesarzy i który obejmować miał również Włochy (poprzez Trójprzymierze) oraz Watykan, w ramach środków oporu wobec antyeuropejskiej polityki Anglii, a nawet Ameryki.

‘Europejska Rzesza’, a nie ‘Europejski Naród’, byłaby z tradycyjnego punktu widzenia jedynym sposobem osiągnięcia prawdziwego i organicznego zjednoczenia Europy. Jeśli zaś chodzi o perspektywy osiągnięcia podobnego zjednoczenia dzisiaj, mogę na to patrzeć wyłącznie z pesymizmem, dokładnie z tych samych powodów, które uwarunkowały moją poprzednią wypowiedź o wielce nieprawdopodobnym współczesnym odrodzeniu ‘gibelińskim’: brakuje po prostu wyższego punktu odniesienia oraz fundamentu, który stanowiłby podstawę ponadnarodowego autorytetu, zarówno stanowczego, jak i prawomocnego. Tego centralnego aspektu problemu nie można ignorować: nie wystarczy jedynie przywołać ‘aktywnej solidarności’ Europejczyków w obliczu antyeuropejskich sił, nie dostrzegając jednocześnie wszelkich ideowych różnic. Nawet jeśli Europa miałaby się zjednoczyć w ten pragmatyczny sposób, wielce prawdopodobne byłoby pojawienie się nowych destruktywnych sprzeczności, szczególnie za sprawą ideowych rozbieżności oraz braku jakiejkolwiek pierwotnej, wyższej zasady. Pojęcie ‘wspólnoty przeznaczenia’ jest jedynie praktycznym sloganem. Trudno jest dzisiaj mówić o ‘wspólnej kulturze europejskiej’, ponieważ nowoczesna kultura nie zna żadnych granic. Podczas gdy Europa importuje i eksportuje ‘dobra kultury’, nawet z punktu widzenia smaku i stylu życia zauważyć można wzrastające zrównywanie, które wraz ze zrównywaniem za sprawą nauki i technologii dostarcza argumentów nie tyle tym, którzy marzą o zjednoczonej Europie, ile tym, którzy pragną ustanowić światowe rządy. I znów problemem jest tutaj brak jakiejkolwiek wyższej, różnicującej idei – która powinna znajdować się w samym sercu europejskiego imperium. Poza tym, współczesne środowisko jest generalnie niesprzyjające w tym względzie: współczesnej Europie brakuje duchowego poczucia poświęcenia, heroizmu, wierności i honoru w jedności, która spajać powinna organiczny system imperialnego europejskiego Zakonu. Pierwszym krokiem ku temu celowi musiałoby być systematyczne oczyszczenie ducha europejskich narodów w kategoriach antydemokratycznych i antymarksistowskich. Po drugie, europejskie masy musiałyby zostać na różne sposoby pobudzone, zarówno przez zaapelowanie do ich materialnych potrzeb, jak i poprzez środki demagogicznej i fanatycznej akcji, która z konieczności poruszyłaby subosobową oraz irracjonalną stronę człowieka. Tego rodzaju środki wiązałyby się ze zgubnym ryzykiem. Jednakże kilka słów z trudem wystarcza, by właściwie omówić podobne zagadnienie. Poza tym, rozważyłem już tego rodzaju kwestie w jednej ze swoich książek, Ludzie pośród ruin.

***

(źródło: "La Nation Européenne" 1966/1967, nr 13 i 14
pierwodruk przekładu: "Templum Novum" 2010, nr 10
tłumaczenie z ang. MR)